Dziś bez przywitania... Nie mam co się witać. Tytuł mówi sam za siebie. Przymusem nie jest nauka czy coś. Jestem rozwalona psychicznie i tyle powiem. Gdybym powodu nie podała zżeralibyście mnie w komentarzach, więc opowiem od samego początku byście wszystko zrozumieli.
Pół roku temu - w wakacje, pod koniec sierpnia wydarzyła się rzecz, która wstrząsnęła całą okolicą gdzie mieszkam. Moja kotka rasy dachowiec o imieniu Kaszka, która miała 1 rok i była czarno-biała wróciła z całą poharataną nogą i bez połowy ogona.Była wtedy sama w domu, mama na siłowni, a tata w pracy... Wyobraźcie sobie moją sytuacje... Był pośpiech do weterynarza... Amputowali jej nogę i wszystko było na dobrej drodze, lecz jak zawsze moje szczęście musiało dać się we znaki i zrobiła się zgorzel... Po przetrwaniu tygodnia musiała zostać uśpiona... Niektórzy pamiętają tą historie, którą opowiadałam na moim starym blogu Nadymkowa Awataria... Tutaj stare zdjęcie i ostatnie jakie zdołało się zrobić.
Wróćmy do dzisiejszego dnia... Większość się zastanawia co ma Kaszka do dzisiejszych wydarzeń, a dość sporo... Obudziło mnie dzisiaj miauczenie z korytarza. Było tak donośne, jakby przyłożyć do pyszczka kota magnetofon. Mój ukochany kot też rasy dachowiec, który jest rudy i nazywa się Maniek nie mógł wejść po schodach. Krwi na szczęście nie było - dla mnie szczęście, bo jak się później okazało były obrażenia wewnętrzne. Ma przestawione kręgi... Ma zapalenie oskrzeli... I teraz weterynarze walczą o niego. Teraz muszę czekać na wyniki tomografu, który mi powie czy będzie musiał być uśpiony, czy da się go uratować.
Maniek jest wyjątkowym kotem, a zwłaszcza dla mnie. Każdej nocy kład się na poduszkę i czekał aż go przytulę... Coś w stylu ,,na łyżeczkę''. Jak było mu ciepło kład mi się na głowie. W lato zawsze wspinał się po moich spodniach. Zawsze był ze mną.
Nie wiadomo co mu się stało, co przyczyniło się do takich obrażeń. mam koło domu drogę, ale bardzo daleko. Musiałby przebiec cały ogród co w dłuż ma około 15-20 metrów, co możliwe nie jest, bo nie dość, że boi się samochodów to sąsiedzi też pilnują. Pies - jest jeden, ale taki bardzo mały... coś w stylu cocer spaniel. Mam jeszcze pociągi obok, ale no powiedzmy sobie w prost, gdyby wpadł pod pociąg nie żył by już. Zostaje tylko jedna opcja, która jest tak prawdopodobna, że nie można w to nie uwierzyć. Jakiś pijak co zawsze grzebie w śmietniku kopną go. Nawet weterynarz się zapytał czy ktoś mu nie zrobił krzywdy... Mam w okolicy ponad 10 kotów i zawsze jest to jakaś rana, która mógł spowodować człowiek, a nie samochód itp. Ale nic to nie zmienia.... Zdjęć nie mam.
Dziś nie wiem co dzieje się teraz, co będzie potem, jak się nazywam, jak mam żyć, jak mam wszystko pogodzić, nawet nie wiem kim tak naprawdę jestem i jaka jestem. Ja nic nie wiem.
Nie piszę tego posta po to byście mi współczuli - chcę abyście zrozumieli moją sytuację i żebyście uważali na swoich podopiecznych.
Posty czasem będą, czasem nie... Nie wiem jak to będzie...
Dziękuję za przeczytanie i przynajmniej Wam życzę miłego dnia...
/Nadymka
Mój kot też niedawno miał zapalenie oskrzeli, jeden dzień później mieliśmy wybór: uspać go czy poczekać aż się polepszy, ja postanowiłam dać mu szansę, ale jednak następnego dnia tylko patrzyłam jak umiera! To było pod koniec stycznia tego roku! Bardzo mną to wstrząsnęło, lecz nie poddałam się i walczyłam ze sobą, aby nie zawieść Clarity. Było to dla mnie ciężkie! Pomyślmy też, że temu kotu będzie lepiej jak umrze lub zostanie uśpiony, bo nie męczy się już wtedy. Mam dla ciebie jedną radę: Nie załamuj się, masz szczęście, że jeszcze twoja rodzina jest z tobą, a kot to tylko zwierzę. Ja wtedy czułam się tak samo jak ty, więc cię rozumiem. Trzymaj się, Nadymko ;) Bardzo ci współczuję i pozdrawiam! :*
OdpowiedzUsuń/ Margaryna